Historia porodowa Magdy

Historia porodowa
Magdy

14.08.2024 
Mój miesiąc miodowy dobiegł końca.

A odnosiłam wrażenie, że będę chodzić w tej ciąży 100 lat.
Moim marzeniem był poród domowy. 
Pierwszy telefon wykonałam jeszcze podczas starań, znalazłam swój dream team. Od razu wiedziałam, że trafiłam na najlepsze położne pod słońcem. Ciąża pod względem przebiegu była zaskoczeniem, ale pozytywnym. Mimo pewnych perturbacji, udało się dotrwać do kwalifikacji porodowej. Całą ciążę mówiono mi, że nie dotrwam do terminu. W 35 tygodniu ciąży, miałam już rozwarcie i skróconą szyjkę, mój lekarz prowadzący straszył mnie porodem przedwczesnym. Mąż wziął dodatkowy urlop, żebym tylko dotrwała do 37 tygodnia. 
 
Na spotkaniu kwalifikacyjnym z położnymi do porodu domowego, byłam praktycznie pewna, że niedługo po nim, spotkamy się już podczas porodu. Kwalifikacje przeszłam pozytywnie – ogromnie mi ulżyło, bo to było dla mnie tak ważne. 
I tak mijały tygodnie… 

I tak minął termin porodu. 

Byliśmy w niemałym szoku, przecież mówili, że nie dotrwam do tego etapu. 
Szczerze? Nawet nie brałam pod uwagę takiej ewentualności. 
Zaczęły się zapisy ktg, z czasem, co drugi dzień. Pierwszy raz byłam tak długo w ciąży.
Przez moja głowę przechodziło milion myśli. A co jednak, jak samo się nie zacznie?
A co jeżeli coś jest nie tak? Dlaczego ja nie rodzę, skoro moje ciało jest gotowe?
Byłam sfrustrowana, tutaj już nawet nie chodziło o samopoczucie. Tylko o to, że przez całą ciążę dostawałam sygnały, że urodzę wcześniej. Nie mogłam normalnie funkcjonować, musiałam żyć w trybie leniwej królowej. A teraz takie coś?I wtedy wkraczały one, moje anioły porodowe. 
 
Wanda dużo mi opowiadała, o tym jak lekarze nastawiają kobiety w ciąży, a potem przychodzi ogromny zawód, że ciąża nadal trwa, gdzie jest już po terminie.  A jak wiadomo, psychika w ciąży jest szczególnie delikatna. Ze względu na to, że byłam prawie 7 dni po terminie i trzeba było powtarzać zapis ktg, poszłam na wizytę do ginekologa, totalnie randomowego. Powiedział mi, że moje wody płodowe nie są jego zdaniem w najlepszej formie, że powinnam urodzić, jeszcze dzisiaj – najlepiej. 
Byliśmy zestresowani, zdenerwowani… 

Przecież nie tak miało być. 

Ale wróćmy się jeszcze o dzień wcześniej.
Przed tą wizytą zaliczyłam jeden fałszywy alarm, myślałam, że to już i wezwałam położne. Ale niestety wszystko się wyciszyło, jak zwykle… Zdecydowałam się zadzwonić bo bardzo chciałam, aby wszyscy zdążyli. Próba generalna była na 5+.

Wracając do dnia wizyty, od rana miałam dosyć mocne bóle miesiączkowe, skurcze co 10 minut, regularne. Ale trwały one tak do wieczora. W całym tym zdenerwowaniu informacjami z wizyty, zadzwoniłam do Dorotki (położnej) i musiłam z nią wszystko przeanalizować. Powiedziałam jej w tych emocjach, że daje sobie czas tylko do następnego dnia. Oczywiście było pełne wsparcie z jej strony, byłyśmy umówione na kolejny dzień.  Po skończonej rozmowie, mówię do męża, że moim zdaniem to skurcze porodowe. Ale przez to, że dzień wcześniej zaliczyłam falstart to chciałam czekać, aby być pewną. Uśpiłam dzieciaki, miałam totalnie normalny wieczór, ale mimo prysznica, skurcze ciągle były takie same. Położyliśmy się do łóżka, była już godzina 22. Starsza córka bardzo chciała spać ze mną, więc mąż poszedł do syna. I zaczęły się skurcze, to były już te prawidłowe. Ale nadal chciałam czekać, bo przecież wody same mi nie odejdą, prawda? Nigdy tak się nie zdarzyło😜 

Od 23 zaczęłam liczyć skurcze i były średnio co 3/4 minuty, bardzo reguralne, długie intensywne. Musiałam skupić swój oddech, ale mimo to ciągle czekałam aby zadzownić po swój team. Tym sposobem o godzinie 00:35 usłyszałam, jak coś pękło i ku mojemu zaskoczeniu odeszły mi wody. Szybko pobiegłam obudzić męża, nawet nie powiedziałam jemu dlaczego. 
Była delikatna panika z jego strony, bo żadne z nas nie sądziło, że to już, bo tym wszystkim co było do tej pory.  Zadzwoniłam do Dorotki, że to na pewno już, ona dokładnie wiedziała, że nie mamy za dużo czasu. I po tym telefonie, totalnie mnie odcięło. Weszłam w II fazę porodu. 
 
Marzyłam o pięknych zdjęciach porodowych, muzyce, świecach, podświetlanym basenie…
A tymczasem leżałam na podkładach, na kanapie, ale co najważniejsze, u siebie w domu, na swojej kanapie i na swoich warunkach. Dokładnie wiedziałam, że mam pełne rozwarcie. Sprawdzałam, gdzie jest główka. Nic nie mówiłam mężowi, żeby go nie stresować. Pierwszy raz miałam tak intensywne skurcze. Starałam się hamować postęp porodu, bo bardzo chciałam, żeby choć jedna położna do mnie dotarła. Całym harmidrem obudziliśmy syna, wtedy do akcji wkroczył gwizdek porodowy. O dzięki Ci za ten wynalazek! Dzięki niemu byłam totalnie cicho, udało mi się zapanować nad tymi wyjątkowo wymagającymi skurczami. 
Przyjechała moja mama, uspokoiła i uśpiła naszego syna. 

Po godzinie 1.14, przyjechała Dorotka, na całe szczęście. Wtedy już mogłam totalnie dać się ponieść i tak było. Mąż zdążył napełnić basen (uparł się, żeby to zrobić, bo wiedział, że bardzo mi na tym zależy), jak tylko do niego weszłam to poczułam ogromną ulgę (a mówiłam, że nie ma sensu napełniać basen, bo nie zdążymy). Po 4 minutach od wejścia do basenu, powitaliśmy na świecie naszą Gwiazdkę. Przyszła na świat w jedną z najpiękniejszych nocy, w noc perseidów. Przez całą ciążę mówiono mi, że będzie drobniutka, nawet straszono hipotrofią. 
A nasza Gwiazda ważyła 4020g i mierzyła 55 cm, krocze w pełni ochronione.

Kiedy po raz pierwszy przytuliłam córę, pojawiły się dwie kolejne ważne osoby – reszta teamu położnych. Ze względu na to, że za późno zadzwoniłam, nie zdążyły na sam poród. 
Mimo to jestem ogromnie wdzięczna, że udało się im przyjechać🤍

Niestety brakowało Żanety, którą miała uwiecznić cały ten proces… Jest mi z tego powodu przykro, ale nadrobiłyśmy piękną sesją noworodkową.
Wracając do mojej historii. 

Pierwszy raz po urodzeniu dziecka, zalała mnie ogromna fala miłości. Gdzie przy poprzednich porodach, ta miłość rosła z czasem. Patrzyłam na nią i byłam pełna wdzięczności… Jest taka piękna. Wiecie jaka była to ogromna satysfakcja, że byłam u siebie w domu? W bezpiecznej przestrzeni. Układając się na swojej kanapie, zaczęłam doceniać jeszcze bardziej to jakie otrzymałam wsparcie. Uruchomił się najlepszy pakiet hormonów. Byłam tak szczęśliwa…
Nawet Dorotka powiedziała, że bardzo się zmieniłam, że promienieje. A miała porównanie, widziała mnie wielokrotnie podczas, gdy nie czułam się najlepiej.

Wanda z Irenką, zajmowały się dokumentacją. A w tym czasie poprosiłam Dorotkę o to by chwilowo została porodową artystką, i odbiła łożysko na płótnie. Było to nowe doświadczenie, ale sprawiło wiele satysfakcji, a my teraz mamy przepiękna pamiątkę! Przez cały czas prowadziliśmy tak wartościowe i przyjemne rozmowy. 
Teraz ciężko mi to pisać, nie wzruszając się. 
 
Czułam się tak zaopiekowana, zadbana, doceniona i otulona. Dostałam pomoc, o której marzyłam. Wiecie do czego można porównać? Do wioski wsparcia, której w tych czasach brakuje. Dorotka Hałaczkiewicz, Wanda Stadnicka Położna BREASTfriend i Praktyka Położnej Irena Staśkiewicz, dały takie poczucie jakbyśmy były rodziną i znały się od zawsze. 
Mąż wykonał bardzo dużą część przygotowań, mimo stresu, że byliśmy sami zachował trzeźwość umysłu i zrobił wszystko tak jak tego chciałam. 
 
Połóg po tym porodzie to wisienka na torcie. Nigdy nie czułam się tak dobrze w tym okresie jak teraz. Całe wsparcie jakie otrzymałam skutkowało ogromną miłością w tym czasie. 
 
To najlepsza decyzja jaką podjęliśmy – poród w domu. 
Jestem z Nas dumna, że zrobiliśmy to na własnych warunkach. 
Scroll to Top