Historia porodowa Olgi

Historia porodowa
Olgi

"Położna 3550 cudów narodzin"- od tej książki Żanet Kalety wszystko się zaczęło. Dzieci nie było jeszcze w planach, ale ziarenko cudu narodzin w domu zaczęło kiełkować we mnie i w moim mężu.

Kiedy okazało się, że zostaniemy rodzicami temat zaczął się powoli przewijać w rozmowach. Znaleźliśmy więc położne przyjmujące porody domowe w Łodzi i umówiliśmy się na rozmowę. To było ok. 25 tygodnia ciąży. Spotkanie było bardzo miłe. Byłam zaskoczona jak wiele ono wymagało od nas, ile informacji my musieliśmy przekazać położnym i jak wnikliwe zdawały pytania. Chciały wiedzieć dlaczego chcemy porodu domowego, co nami kieruje, a mnie ciężko było ubrać to w słowa. Nie bałam się szpitala, ale jego atmosfera nie była mi bliska. Czułam, że to nie jest moja droga do dobrych narodzin. Spotkanie uświadomiło nam, że to my jesteśmy odpowiedzialni za to co będzie. Każda decyzja wiązała się z jakimś ryzykiem. Ostatecznie temat odszedł na jakiś czas na bok. Wybraliśmy wstępnie szpital, w którym moglibyśmy z mężem rodzić razem. Szpital, który dawał nam poczucie bezpieczeństwa, ale wiedzieliśmy, że jego obłożenie jest ogromne i wiele kobiet zostaje odesłanych. W 36 tc poszłam więc na wizytę kwalifikacyjną do innego szpitala, tak na wszelki wypadek. Ta wizyta była dla mnie jak kubeł zimnej wody. Wróciłam do domu i powiedziałam mężowi, że nie urodzę naturalnie w szpitalu, że to miejsce mnie zablokuje. Zadzwoniłam znów do położnych i najszybciej jak się dało podpisaliśmy umowę. Spokój jaki dało to mojej głowie był dla mnie potwierdzeniem, że jest to dobra decyzja. Nie mówiliśmy o niej wszystkim aby unikać pytań „a co będzie jeśli…” 

Zbliżał się wyznaczony termin porodu (03.08-poniedziałek). 
01.08 -W sobotę rano czułam skurcze. Jak na okres. Nic wielkiego. Pojawiło się lekkie plamienie, które trwało cały dzień. Skurcze wyciszyły się po porannym prysznicu.
Cały dzień, co jakiś czas coś mnie ćmiło, ale nie zwracałam na to zbytniej uwagi. Zajęłam się życiem. Wieczorem skurcze zaczęły przybierać na sile. Zadzwoniłam do położnej, która doradziła żebyśmy wcześnie poszli spać, ponieważ nie wiadomo jak potoczy się noc. Podłączyliśmy Tens. Skurcze stały się na tyle silne, że podczas ich trwania nie mogłam już spać. Pojawiały się co 5, 6 minut. Mieliśmy nadzieję, że się rozkręcą i rano zobaczymy już naszego Synka. Niestety tak się nie stało. Ok 02.00 wyciszyły się na tyle, że usnęłam i spałam do rana.
02.08-Niedziela znów była dniem na życie. Tylko lekkie, nieregularne skurcze przypominały mi, że w nocy działo się coś więcej. Ok 22.00 zaczął się jednak powtarzać scenariusz poprzedniej nocy. Nie mogłam już spać. Ok. 03.00 wylądowałam w wannie pełnej ciepłej wody. Byłam zdezorientowana… Czułam, że dzieje się coś co nie jest porodem ale jednak nie daje mi już funkcjonować. Przez całą noc właściwie nie spałam. 
03.08– W poniedziałek rano znów skurcze spowolniły… Mój mąż widział, ze mam już dosyć… Przy śniadaniu dał mi wspaniały prezent. Wcześniej poprosił naszych bliskich, przyjaciół i rodzinę, o motywujące, wspierające słowa. Wszystkie je zabrał i umieścił na jednym plakacie, który oprawił w ramkę. Byłam ogromnie wzruszona. Łzy leciały mi same. Poczułam wsparcie „naszego świata”. O 13.00 pojechałam na zaplanowane wcześniej KTG. Usypiałam na krzesełku w gabinecie. Byłam już zmęczona poprzednimi nockami. Zbadał mnie lekarz. Miałam szczerą nadzieję, że skoro już tak długo odczuwam naprawdę męczące bóle to ich wynikiem będzie znaczne rozwarcie. Niestety… szyjka długa na 1cm i 2cm rozwarcia. Załamka… Miałam mętlik w głowie. Odmówiłam przyjęcia na oddział. 
W ciągu dnia starałam się jak najwięcej odpoczywać. W poniedziałek wieczorem znowu powtórka… Ok. 23.00 odeszła część czopu. Uważałam to za dobry znak. Miałam nadzieję, że ta noc przyniesie już finał. Mąż motywował mnie do pracy na piłce, chodzenia. Było aktywnie, ale ja nadal czułam, że jest zbyt „słabo”, że nie tak powinien wyglądać poród. Minęła znów cała noc. Oboje byliśmy już wykończeni. 
04.08– Ok. 8.00 podjechała do nas położna, sprawdzić co się dzieje. Zbadała mnie. Szyjka wygładzona i 3cm rowarcia. 1 cm przez dobę… Płakałam z bezsilności. Położna wytłumaczyła nam, że zazwyczaj ta faza porodu przebiega bezobjawowo. Niestety nie u mnie… ponieważ bóle znów straciły częstotliwość- poszliśmy spać. Przerwy między skurczami ok. 10-20 minut dawały czas na odpoczynek. Ok. 16.30 przy kolejnym skurczu usłyszałam pęknięcie pęcherza i poczułam przyjemne, ciepłe wody… Miały miły, słodki zapach. Były czyste. Poinformowałam o sytuacji położną. Byłyśmy już w stałym kontakcie. Skurcze były coraz bardziej bolesne ale czułam się bezpiecznie. Pracowałam na piłce, troszkę chodziłam. Między skurczami lekko usypiałam. Nie potrzebowałam jeszcze wsparcia z zewnątrz. Mąż mi wystarczał. On dbał o nastrój w salonie. Muzyka, świece… Dopiero o 22.15 zadzwoniłam z prośbą o przyjazd do położnych. Dotarły przed 23.00. Zastały mnie w wannie pełnej wody. Było mi tam dobrze… Niestety… poród postępował bardzo wolno… Miałam dopiero ok. 5cm rozwarcia… Dziecko miało się dobrze. Padła propozycja- dajemy sobie dwie godziny na rozwój wydarzeń a jeśli nic nie przyspieszy jedziemy do szpitala. To było dla mnie do przyjęcia. Rozumiałam, że nie mogę rodzić dalej w tym tempie. Dziewczyny zaproponowały lewatywę jako sposób na przyspieszenie akcji. To była dobra decyzja. Po tym zabiegu faktycznie sytuacja zaczęła iść do przodu. Znów wróciłam na piłkę. 
05.08– Skurcze były już naprawdę silne i częste, co dwie, trzy minuty. Zaczęłam wydawać z siebie głośne dźwięki. Między skurczami spałam jak zabita. Kiedy przychodził kolejny, przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem i co się dzieje. Coś mi się śniło. Po dwóch godzinach rozwarcie chyba ok. 7 cm. Uff… jest postęp… Zostajemy w domu. Ok 3.00 znów wróciłam do wanny. Tam było mi najlepiej. Miało to być 15 minut, ale nie chciałam wychodzić. Woda dawała mi ciepło i relaksowała. Wciąż spałam między skurczami. Mąż siedział obok na podłodze. Niczego poza obecnością i wodą do picia od niego nie chciałam. Położne zadekowały się w naszej sypialni. Przychodziły tylko sprawdzić rozwarcie i tętno dziecka. Było bardzo intymnie. To mi pasowało. Rozwarcie nadal nie szło szybko. Byłam wykończona. Przez chwilę marzyłam o znieczuleniu i dwóch godzinach odpoczynku. Otrzeźwiła mnie jednak wizja schodzenia do samochodu z trzeciego piętra. Powtarzałam więc sobie w głowie dwie afirmacje- „Ból odchodzi, satysfakcja zostaje” i „To tylko krótka chwila w życiu”. Ok. 4.00 czułam już bardzo dobrze napierającą główkę. Miałam jeszcze jeden centymetr „do zrobienia”. Wydaje mi się, że poszedł szybko. O 4.30 wyszłam z wanny z silnymi partymi. W salonie wszystko było przygotowane. Rozłożona kanapa wyłożona folią, ręcznikami. Muzyka i świece. Położyłam się bokiem na kanapie. Tak poszło kilka pierwszych partych. Na kolejnych kilku kucałam i parłam podwieszona na ramionach męża. Dotknęłam głowki synka. Mąż zapytał ile to jeszcze potrwa. Szybko rzuciłam, że max 2 godziny ale położna na pocieszenie powiedziała, że u mnie pewnie z pół godzinki. Znów powrót na kanapę. Kolejne parte. Kilka ze zdmuchiwaniem świeczek. Jak przez mgłę widziałam co dzieje się dookoła. Mąż zachwycał się każdym skurczem i mówił mi „szkoda, że tego nie widzisz”. Dziewczyny zachęciły go do nagrania mi filmiku. Obok mnie na kanapie myła się kotka. Moja towarzyszka w porodzie. Parcie nie było przyjemne, ale nie wspominam go jako ból. Po 1,5 godziny, o 6.00 urodził się Tymon. Ciepły wylądował na moim brzuchu. Płakał chwilkę a później ciekawie się rozglądał. Po kilku minutach odcięliśmy pępowinę. Chwilę później urodziłam też całe łożysko. Dzidziuś powędrował na piersi taty a położna zszyła pęknięte krocze (pierwszy stopień). Synek wrócił do mnie, dziewczyny wypisały dokumentację. W międzyczasie zważyły i zmierzyły Dziecia, który okazał się być całkiem spory. Ważył 3660g i miał 55cm. Mąż wyciągnął i polał zakupione na tą okazję bezalkoholowe wino musujące. Wszyscy wypiliśmy po lampce. 
 
To był długi i męczący poród, ale ani przez chwilę nie żałowałam podjętej decyzji. Żaden szpital nie dałby mi tyle czasu, intymności ani przestrzeni. Każdej kobiecie życzę tak pozytywnych wspomnień porodowych, bez względu na miejsce wydania dziecka na świat…
Scroll to Top