Historia porodowa Poli

Historia porodowa
Poli

Chciałabym podzielić się swoją kolejną opowieścią z porodu w domu. Obrót wydarzeń tego dnia był taki, że nawet gdybyśmy nie planowali rodzić w domu, to do najbliższego szpitala, który mamy 10 minut od nas, i tak byśmy nie zdążyli.
Tego dnia zegarek towarzyszył nam często, a w najważniejszym momencie o nim kompletnie zapomnieliśmy.
 

To była końcówka sierpnia, sobota. Dzień wcześniej po południu zawiozłam najstarszego syna, Stasia, do jednych dziadków, dwóch najmłodszych synów do drugich dziadków. Staś, który jest już nastolatkiem i którego zdanie jest dla mnie ważne, powiedział w jednej z wcześniejszych rozmów, że ponownie nie chce być w domu, kiedy będę rodzić. Patrząc na okoliczności, ta sobota była idealnym dniem na poród. I myślę, że na przebieg tego porodu miał wpływ cały dzień.
Na weekend w domu zostaliśmy z dwoma synami, bliźniakami – Kostkiem i Kazikiem. Kostek całą ciążę rozmawiał z moim brzuchem, nie mógł doczekać się, kiedy urodzi się dzidziuś, choć chciał siostrę. I chciał być przy mnie i dzidziusiu, kiedy będzie się rodzić.

W sobotę wstałam rano i zabrałam chłopców na zakupy. Od 9 rano odwiedziliśmy dwa sklepy i stację benzynową. Męża zostawiłam w spokoju w domu, żeby się porządnie wyspał.

Po powrocie ze sklepu zrobiliśmy i zjedliśmy wspólnie późne śniadanie. Chłopcy poszli się bawić, a my z Maćkiem trochę ogarnęliśmy w domu.

W południe mąż zajął się swoimi sprawami, a ja odpoczywałam na tarasie pilnując chłopców w basenie. Było potwornie gorąco.

Ostatnie tygodnie byłam bardzo aktywna i nie mogłam już dłużej wysiedzieć. Czekałam, aż temperatura zacznie choć minimalnie spadać, żebym miała czym oddychać jak ruszę się z domu. O godzinie 17 już mnie nosiło, więc poprosiłam męża o spacer. Wzięliśmy psy, dzieci i ruszyliśmy w rejs po naszej ulicy. Tuż po opuszczeniu podwórka mijali nas zaprzyjaźnieni sąsiedzi, którzy podobnie do nas wyczekiwali nowego mieszkańca, więc wywiązała się taka oto rozmowa, w takcie której ja powiedziałam, że czuję się, jakbym miała ciążę urojoną – wszystkie dolegliwości ciążowe mam, tylko porodu nie widać.

Po powrocie, Maciek z chłopakami na podjeździe rzucali się balonikami z wodą, a ja miałam chwilę dla siebie, więc dla ochłodzenia i relaksu weszłam na parę minut do basenu.

Po zabawie chłopcy poszli obejrzeć bajkę, a my usiedliśmy na podłodze przy kanapie i ustalaliśmy co kupimy na kolację z „wietnamca”. O 18:53 wyjechaliśmy z domu, zamówiliśmy i w oczekiwaniu spacerowaliśmy dookoła 20 minut. Odebraliśmy jedzenie i pojechaliśmy jeszcze wymienić butle od soda stream. Byliśmy tam o 19:30. Pogadaliśmy sobie z panem około 20-30 minut, gdzie ja w pewnym momencie poczułam lekki skurcz i wtrąciłam „jedziemy bo chyba rodzę”. Oczywiście w tamtym momencie był to żart, ponieważ od kilku tygodni wieczorami odczuwałam skurcze przepowiadające.

Około 20:00 wróciliśmy do domu, zawołaliśmy chłopaków na jedzenie. Zjedliśmy wspólnie i ja w trakcie tych kilkunastu minut zaczęłam odczuwać skurcze coraz częściej. Jednak wciąż uważałam, że to te bóle przepowiadające.

W tym czasie Maciek zaczął truć, żebym może napisała do Doroty że coś się zaczyna dziać, choć ja byłam stale przekonana, że są to tylko skurcze przepowiadające. W tym samym czasie o 20:22 Dorota do mnie sama z siebie napisała. Wymieniłyśmy kilka wiadomości o obecnej sytuacji. Plan był taki żeby po kolacji  posprzątać i położyć się spać, żeby mieć siłę, gdyby poród się rozkręcił.

Po jedzeniu chłopcy poszli na górę umyć zęby, założyć piżamy i Maciek tym razem włączył im audiobooka z telefonu zamiast samemu czytać, żeby móc zejść do mnie na dół pomóc sprzątać.

Maciek mówił, że jego zdaniem to ja rodzę, a ja się upierałam, że na pewno jeszcze nie. Była 21:17 kiedy spojrzałam na zegarek i powiedziałam, że fajnie byłoby dziś urodzić, bo jest fajna data, ale ponieważ jest już późny wieczór, to nawet, gdyby okazało się, że te moje bóle są początkiem porodu, to na pewno nie zdążę urodzić przed północą.

Myłam stół po kolacji, gdy poczułam bardzo ostry ból jakby podwójne kopnięcie, po czym zaczęły sączyć się wody. Im bardziej kręciłam biodrami tym więcej wód wpływało.

O 21:26 zadzwoniłam do Doroty, że zaczęły sączyć się wody, ale żeby jeszcze nie przyjeżdżała, bo to o niczym nie świadczy. Wody były czyste. Powiedziałam, że poobserwuje się parę minut i dam znać co dalej. Ostatnie kroki wykonałam do łazienki w sypialni. Usiadłam żeby zrobić siku i to już był koniec ogólnej świadomości. Dosłownie w sekundę poród przybrał na sile tak bardzo, że zatraciłam się w sobie, słuchając co podpowiada mi ciało.

O 21:28 Maciek zadzwonił do Żanety (fotograf) żeby przyjechała, bo to już, a o 21:35 ja zadzwoniłam do Doroty, żeby jednak już przyjechała. Minutę później Wandzie napisałam, że zapraszam. Nie byłam wtedy już w stanie napisać nic więcej niż tylko to jedno słowo.

Od tego momentu Maciek był odpowiedzialny za kontakt z kimkolwiek. Ja wstałam z toalety, stanęłam przy wannie i się o nią oparłam. Tak było mi najwygodniej.

Planowałam, że znowu urodzę w wodzie więc o 21:49 znowu telefon do Doroty czy mogę wejść do wanny z wodą. Powiedziała że tak. Weszłam i od razu wyskoczyłam z wody bo była za ciepła w stopy. W tym momencie pojawiły się skurcze parte więc o 21:51 znowu telefon do Doroty, że muszę przeć. Mówię, że czuję, że zaczyna rodzić się główka. Dorota każe mi położyć się na lewym boku. Mówię że nie dam rady, a ona że dam. Nie byłam w stanie zrobić kroka, więc mąż podał materac i położyłam się na podłodze tuż przy wannie. Skurcze są bardzo mocne i z każdym kolejnym czuję jak rodzi się główka. Jesteśmy cały czas na łączach z Dorotą, która wciąż do nas jedzie i przez telefon chwali mnie, że dobrze oddycham, że świetnie sobie radzę. W pewnym momencie zjawia się Żaneta. Czuję kolejny skurcz. Czuję, że główka zaczyna wychodzić. Maciek ją widzi. Skurcz przechodzi, główka się chowa. Odpoczynek. Kolejny skurcz – czuję, że główka wychodzi do połowy, po czym znowu się chowa. Znowu kilka sekund odpoczynku. Na kolejnym skurczu rodzi się cała główka. Maciek instynktownie zdejmuje pępowinę, która owinęła się wokół szyi dziecka, a po chwili Dorota tez mówi, żeby sprawdzić czy nie ma pępowiny na szyi. Cudowna chwila odpoczynku. W tym momencie już wiem, że najgorsze za mną i reszta porodu to tylko wisienka na torcie. Po chwili przychodzi ostatni skurcz, w takcie którego czuję jak przechodzą ramiona, a pozostałe wody dosłownie wypychają ze mnie dziecko. I w taki oto sposób Fryderyk wypłynął na ręce swojego taty. Po chwili podał mi dziecko. I wtedy uświadomiłam sobie, że nikt nie spojrzał na zegarek. Na szczęście Żaneta uchwyciła wszystko na zdjęciach i dzięki temu wiemy, że o 21:58 urodził się nasz szósty syn.
Gdy Dorota weszła do łazienki kilka minut później, ja siedziałam już i przytulałam się z naszym nowym dzieciątkiem. Dojechała też Wanda i Irena. To co działo się później, to już tylko formalności. Urodziłam łożysko, pierwszy raz przecinałam pępowinę. Przenieśliśmy się do jadalni i usiedliśmy wszyscy przy stole, przy którym jakieś półtorej godziny wcześniej jedliśmy kolacje w mniejszym składzie. Ta zmiana, choć tak oczywista i naturalna, była niezwykła, piękna, magiczna. Życie, które przez 9 miesięcy wzrastało we mnie i jeszcze kilka chwil temu było po drugiej stronie mojej skóry, teraz leżało swobodnie wtulone w moich ramionach. Żadne słowa nie będą w stanie oddać cudowności tego wydarzenia i naszych przeżyć. Przeżyć, których jestem pewna, nie zapewni nam nigdy żaden szpital.
To był mój piąty poród. Każdy był inny. Każdy na swój sposób wyjątkowy i zaskakujący. Bardzo się cieszę, że kolejny raz mogłam celebrować te chwile. Wszystko dzięki niezastąpionym Aniołom – Dorocie, Irenie i Wandzie. To dzięki nim takie marzenia się spełniają. Dzięki nim czułam się zaopiekowana i bezpieczna w czasie ciąży, w porodzie i połogu. No i tuż po porodzie, kiedy w świetnym nastroju, na luzie wypełniały wszystkie dokumenty. Ten miło spędzony czas zawsze będę dobrze wspominać. DZIĘKUJĘ!

 

Scroll to Top