Historia porodowa Sylwii i Maćka

Historia porodowa
Sylwii i Maćka

Odkąd pamiętam marzyłam, aby być mamą. Gdy zbliżał się poród pierwszego dziecka wiedziałam, że jestem gotowa podjąć niezbędny wysiłek, aby przebiegł on jak najlepiej i nie zniechęcił mnie na przyszłość.

W czasie ciąży czułam się dobrze i wszystkie badania wskazywały na to, że uda się spełnić moje pragnienie naturalnego rodzenia w zaciszu domowym. Szpital kojarzy mi się z chorobą, smutkiem i bólem. Poród zaś u zdrowej kobiety to wydarzenie normalne – fizjologiczne, radosne, pełne twórczego wysiłku i duchowego zaangażowania. Nie chciałam, aby mój zapał do rodzenia został okaleczony przez rutynowe nacięcie krocza, kroplówkę z oksytocyny czy też cesarskie cięcie wykonane na wszelki wypadek.

Moja historia różni się od wielu innych, ale nie jest niepowtarzalna. Znam kobiety, które również rodziły naturalnie, niektóre w domu i mają same pozytywne doświadczenia.

Urodziłam w domu, w sposób naturalny całą czwórkę naszych dzieci. Za każdym razem było to doświadczenie wspaniałych chwil przyjęcia nowego człowieka – dosłownie –  do grona naszej rodziny. Nie były wykonywane nacięcia krocza i związane z tym szycia, ani żadne ingerencje medyczne. Pozwalaliśmy, aby porody rozwijały się powoli, bez sztucznego przyspieszania, a skurcze były całkiem znośne. Cały czas stosowałam wyuczone w szkole rodzenia sposoby oddychania dostosowane do faz porodu. Zwykle było kilka cięższych chwil przy końcowej fazie rozwierania szyjki macicy i przy samym wypieraniu dziecka, ale myśl o tym , że zaraz przytulę kolejne upragnione maleństwo – dar Boga  dla nas i dla świata, wystarczała, aby poradzić sobie z wysiłkiem mimo niepewności i zmęczenia.

Potem okazywało się, że trudy szybko odchodzą w zapomnienie, a w zamian odnajdujemy spojrzenie błyszczących i zaciekawionych oczu nowego, małego człowieka. Chwilę potem przystawiony do piersi zaczyna ssać i wydaje się też całkiem zadowolony z życia po drugiej stornie brzucha mamy.

Starsze rodzeństwo też cudownie przeżywa pojawienie się nowej osóbki. Nie spotkaliśmy się z zazdrością i niechęcią, jak to czasami bywa. Maleństwo nie jest bowiem przywiezione z zewnątrz, ale pojawia się wewnątrz rodziny, nie jest kimś obcym. W warunkach domowych odwiedziny rodzeństwa i prezentacja maleństwa odbywały się u nas niespełna godzinę po porodzie.

Cała ta radość i prostota rodzenia nie byłaby możliwa bez pomocy doskonałej położnej.

Gdy przychodziły na świat nasze kolejne dzieci, mieliśmy to szczęście być pod serdeczną opieką i czujnym okiem osoby doświadczonej i kompetentnej, wzbudzającej nasze pełne zaufanie.

W każdym porodzie domowym towarzyszył mi oczywiście mój kochający mąż. Podtrzymywał mnie na duchu, a czasem również fizycznie. Jego obecność i gotowość niesienia wszelkiej niezbędnej pomocy były bardzo pokrzepiające. Dobrze współpracował z położną  i ze mną, na każdym etapie porodu i myślę, że wszystko co wówczas razem przeżyliśmy także jemu zapadło głęboko w pamięć i przyniosło wiele satysfakcji z roli ojca.

Najlepiej będzie, gdy o swoich doświadczeniach wspierania żony w naturalnym rodzeniu, opowie osobiście:

Jestem mężem wspaniałej kobiety i ojcem czwórki dzieci, które były urodzone w naszym mieszkaniu. Wszystko zaczęło się od naszego uczestnictwa z szkole rodzenia w Centrum Służby Rodzinie w Łodzi, gdzie wykładowcą był jej dzisiejszy patron, ś.p. profesor Włodzimierz Fijałkowski. (bardzo polecam jego książki o rodzicielstwie). Ze szkoły wynieśliśmy wiedzę o wszystkich etapach porodu, wiedzę oczyszczoną ze strachu, bo przekazaną z nastawieniem, że poród nie jest chorobą i kobieta jest do niego przecież stworzona.

Żona podzieliła się wówczas ze mną swoim pragnieniem, aby rodzić w domu a ja miałem do niej zaufanie, że się nie rozmyśli w trakcie ☺ Umówiliśmy się zatem z położną przyjmującą porody domowe, czekaliśmy i rodziliśmy.

I tak 4 razy ☺

Dzieląc się swoim doświadczeniem – obecność męża przy porodzie jest niesamowicie ważna, dobrze spełniona daje satysfakcję i upoważnia do sformułowania: my rodziliśmy. Przy każdym porodzie starałem się zapewnić żonie poczucie bezpieczeństwa. Wiedza, jak się zachowywać podczas porodu często uciekała żonie w chwilach wysiłku i zmęczenia. Zatem czułem się zobowiązany do prowadzenia swojej ukochanej od pierwszych skurczów aż do ostatniej fazy rodzenia, kiedy to rolę tę przejmowała położna.

Notowałem i obliczałem odstępy między skurczami, abyśmy wiedzieli, w jakim miejscu przygotowań jesteśmy. Służyłem ramieniem, kiedy żona potrzebowała oparcia przy mocniejszych skurczach. Zwilżałem ściereczkę na okłady. Cierpliwie oddychaliśmy razem, by dostosować rytm i głębokość oddechów do fazy porodu i długości skurczów – kobieta pozostawiona sama sobie łatwo się w tym gubi. 

To jest ten piękny czas, kiedy poznaje się znaczenie słów miłość małżeńska, której owocem jest właśnie podążające na ten świat dziecko. To sytuacja, w której być może po raz pierwszy mężczyzna ma możliwość zweryfikowania słów swojego ślubowania: i nie opuszczę cię…

Nie ma co ukrywać, samo rodzenie dziecka to niełatwa sprawa. Trzymanie za rękę, przytulanie, wypowiadanie słów zachęty i uznania – wszystko to bardzo kobiecie pomaga. Absolutnie nie polecam przyjęcia roli obserwatora, fotografa lub kamerzysty i zaglądania z ciekawością, jak to wygląda. Zdjęcia można zrobić w kilka godzin po porodzie, w poszanowaniu intymności żony i doniosłości tej chwili.

Obecnie spodziewamy się narodzin naszego następnego maleństwa. Jesteśmy już umówieni z naszą zaufaną położna od porodów domowych i czekamy…z radością!

Sylwia i Maciek

Scroll to Top